I'll be your light, your match, your burning sun,
I'll be the bright in black that's makin you run.
And we'll feel alright, and we'll feel alright,
Cuz we'll work it out, yeah we'll work it out.
I'll be doing this, if you had a doubt,
Till the love runs out, 'till the love runs out.
OneRepublic - Love Runs Out
Cassiopeia ♥ Marley ♥Croyance
Wszystkiego najlepszego, Ces!
Dwie dorosłe
kobiety przekroczyły bramę pewnym krokiem. Od dawna nie widziały
swej Alma Mater, choć mimo upływu lat nie zmieniło się tu zbyt
wiele. Ten sam wielki zamek, bezkresne jezioro oraz zastraszający
las, sprawiający, iż niektórzy chcieli uciec z krzykiem. Och, z
iloma świetnymi wspomnieniami łączyło się to miejsce.
Obie brunetki
nie rozglądały się jednak na boki. Wystarczyło, że się
pojawili, a uczniowie korzystający z ostatnich ciepłych dni jesieni
odwracali za nimi wzrok. Co więcej trudno było zignorować coraz
głośniejsze szepty. Lecz cóż poradzić jak jest się sławnym...
Na korytarzu
także kręciło się kilkoro uczniów, którzy szybko schodzili im z
drogi. Jedna z kobiet pokręciła jedynie głową na ten widok,
zwłaszcza, że druga uśmiechnęła się w samozadowoleniu. Tak, to
zainteresowanie i budzenie respektu było niezłym plusem tego
publicznego pojawienia się. Dopiero stojąc przed gobelinem
prowadzącym do gabinetu dyrektorki, po raz pierwszy się odezwały.
- Mamy czekać, czy podała nam jakoś
hasło?
- Marv, ona sądziła, że "przywita"
nas przy bramie. W kocu kto by pomyślał, że znamy kilka
przydatnych sztuczek. Na przykład jak oszukać strażnika jej
gabinetu. - Kobieta uśmiechnęła się spoglądając na towarzyszkę.
- Ces... Czy ty zawsze musisz szukać
kłopotów? Nie mogłabyś chociaż raz dać sobie z tym spokój? Nie
jesteśmy tu aby się bawić, gdyby nie te nasze dzieci...
- Nie przesadzaj. Gdyby tata nie
pracował w Hogwarcie, to nasi rodzice byliby wzywani jeszcze
częściej, chyba to pamiętasz. - Obie brunetki spojrzały na siebie
z uśmiechem. - A co do hasła to znam kilka dobrych sposobów.
Podeszła o krok do
figury i wykonała przy niej kilka chaotycznych ruchów. Nim Marley
zdążyła cokolwiek powiedzieć, przejście otworzyło się, a Ces z
uśmiechem wspięła się po schodach. Nie zdążyła jej jednak
dogonić i gdy pojawiła się w drzwiach gabinetu, jej towarzyszka
już siedziała wygodnie na jednym z krzeseł.
Portrety szeptały do
siebie, spoglądając niepewnie na nowych gości. Jedynie Black
patrzył spokojnie na swą potomkinie, choć nie powstrzymał kilku
postaci przed zniknięciem. Zapewne poszli szukać dyrektorki oraz
podobizny Dumbledore'a. Jego portret akurat był teraz pusty.
- Czuję się po raz kolejny jak
uczennica. Brakuje tylko kilkorga krzyczących nauczycieli. - Marv
usiadła obok przyjaciółki, rozglądając się po gabinecie, miała
zbyt wiele wspomnie związanych z tym miejscem.
- Nie przesadzaj. W kocu za moment
będzie tu nasza kochana pani dyrektor.
Właśnie na te
słowa do pomieszczenia weszła Minerwa McGonagall. Z zawziętą miną
spojrzała na obie kobiety i podniosła wysoko głowę, patrząc na
nie karcąco.
- Witam. Nie powiem, że jestem
zdziwiona, iż nie witam was przy bramie. Jedynie wy potraficie wejść
nie tylko na teren szkoły, ale i do mojego gabinetu. Jest to
złamanie dość dużej ilości zasad i praw, nie tylko szkolnych -
zauważyła.
- Miło panię widzieć! Dość dawno
się nie spotkałyśmy - zaczęła Ces. - Stęskniła się pani za
nami?
Kobieta spojrzała
na swój przeszły koszmar i szczerze, wolałaby go już nigdy więcej
nie oglądać. Dlatego nie wzywała ich nigdy, przynajmniej do teraz.
Chyba wolałaby już gościć Harry'ego i Severusa razem.
- Byłam zmuszona niestety was wezwać.
Chodzi oczywiście o Navi oraz Perseusa, choć jestem pewna, iż to
nie oni wymyślili cały plan.
- Więc może to nie ich wina? -
zaproponowała grzecznie Marley.
- Tak, możliwe, że brali w tym udział
przede wszystkim Auriga oraz Marvolo. Zwłaszcza, że substancja
bardzo przypomina ostatni twór Gryfona z eliksirów. - Dyrektorka
spojrzała uważnie na swe rozmówczynie.
- Co dokładnie zrobili? - spytała
zaciekawiona Ces, za co otrzymała przeszywające spojrzenie od
siostry.
- Znaleziono ich w Wielkiej Sali, która
delikatnie mówiąc, była zdemolowana - przyznała chłodno Minerwa.
- Na ścianach nadal wisi część mugolskich tapet oraz
plakatów, których nie udało nam się usunąć.
- Mugolskich? A dokładniej? - Ces z
przyjemnością słuchała o wyczynach swoich dzieci.
- Panno Snape! To poważna sprawa! W
dodatku cała sala, w tym stoły, pokryta była jakąś substancją.
Niebieską! Musieliśmy zamknąć pomieszczenie na cały dzień,
co utrudniło podawanie posiłków. Cały zamek miał zaburzoną
pracę. Za coś podobnego nie może ominąć ich najgorsza kara. Mam
nadzieję, że starze dzieci zostaną przez was ukarane, skoro
nie mogę udowodnić ich udziału.
- Oczywiście - zapewniła spokojnie
Marley. - Zajmiemy się tym, a co do Navi oraz Perseusa...
- Serio, uważa pani, że to jest warte
takiej kary? - przerwała jej Ces. - My same kiedyś...
- Ces, nie musisz teraz tego
przypominać.
- Ale lubię to robić -
odparła z uśmiechem.
- Panno Snape, proszę uważać
na słowa. Dobrze, że nie ma z nami dzieci, nie powinno się uczyć
ich takich zachowań - złajała ją dyrektorka.
- Że jakie uczyć? One mają to we
krwi - odparła z dumą.
- Ces... Może na razie skończysz,
w końcu przyszłyśmy tu, aby porozmawiać o
dzieciach, a nie o... innych sprawach - wtrąciła pani Potter.
- Tak, wasze stare przewinienia nie
powinny być tematem tej dyskusji. Nie powinniście nawet ich
wspominać, choć czasem mam wrażenie, że wasze dzieci próbują
wykorzystać stare pomysły na te "przestępstwa", choć
nie całkiem im to wychodzi - powiedziała, lekko zmęczonym głosem.
- Aaa, chodzi pani o te centaury rok
temu? Marvolo powinien wiedzieć, że to inteligentne stworzenia
i jest małe prawdopodobieństwo, że im się uda to wykonać.
Centaurów nie można tak łatwo oszukać - przyznała Marley.
- Jednak nigdy nie można było dojść,
kto wykonał ten "żart" lata temu, choć to chyba jedno z
najgorszych zdarzeń, tamtych lat. Winowajców powinno się było
srogo ukarać.
Kobiety popatrzyły
szybko na siebie, próbując ukryć uśmiech. Doskonale wiedziały,
kto, jak i dlaczego wykonał ten kawał. i co tu ukrywać miały one
spory wkład w przygotowanie całości.
"Trójka
uczniów skradała się bezszelestnie w stronę Zakazanego
Lasu. Robili to dość często, jednak tym razem mieli większy i
bardziej niebezpieczny cel. Ale zakład to zakład, prawda? Kto jak
kto, ale oni nie przegrali by, zwłaszcza, że chodziło o coś tak
prostego.
- Draco, pośpiesz się w kocu -
szepnęła jedna z dziewczyn, kierując się na jedną z mniej
uczęszczanych ścieżek, prowadzących do lasu. - Nikt i tak za nami
nie pójdzie, nie musisz pilnować tyłów.
- Tobie może się tak zdawać, ale
wszyscy wiemy, że twój tatuś lubi kręcić się w takich
miejscach, Ces. A ja jakoś nie mam ochoty ani na szlaban, ani na
kolejną pogadankę.
- Tym się nie przejmuj, słodkie oczy
Marv działają nawet na niego, nic nam się nie stanie - zapewniła.
- Chyba, że nasz mały braciszek boi
się czegoś innego - zaśmiała się cicho panna Malfoy. - Czyżbyś
nadal miał koszmary po pierwszym roku, braciszku?
Odpowiedziało jej
jedynie warkniecie chłopaka, więc cała trójka ruszyła z cichym
śmiechem w dalszą drogę. Zakazany Las był im znany aż nazbyt
dobrze, lecz czego można się spodziewać po uczniach
piątego roku Hogwartu, zwłaszcza po tej trójce. Z zestawienia
dwóch Malfoyów oraz jednej Snape, nigdy nie mogłoby wyjść nic
dobrego, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi zakład z kilkoma uczniami,
za którymi nie przepadają.
Znalezienie
legowiska akromantul nie było trudne. Ale już jak wykurzyć je z
jaski nie narażając się samemu, było trudniejsze.
Przynajmniej tak sądził chłopak, dopóki nie zauważył jak Ces
wspina się po jednym z wyższych drzew, a Marley idzie tuż za nią.
- Ces, coś ty wymyśliła? - szepnął,
starając się zachowywać jak najciszej.
- Nie marudź, tylko chodź tu
i zacznij się wspinać - odwarknęła do niego, zasiadając
już na jednej z grubych gałęzi.
Chłopak nie mając
wyboru zrobił tak jak mu kazano. Wiedział doskonale, że w tym
przypadku nie miał się co kłócić, oczywiście o ile chciał
przeżyć tą noc. Bo pomysły Ces były zwykle niebezpieczne, czasem
aż za bardzo.
- Czasem cieszę się, że
tu jesteś Marley. Jedynie ty możesz powstrzymać tą
wariatkę - powiedział cicho do dziewczyny, siadając blisko niej.
- No nie wiem, nie wiem. Chyba tym
razem mi się to podoba. Raczej nie przerwę tej zabawy -
odpowiedziała z uśmiechem.
Blondyn westchnąwszy,
zaczął przyglądać się co ta szalona Krukonka wyprawia z różdżką.
Trudno było zauważyć szlak dziwnych oznaczę prowadzących
przez całą szerokość i długość ścieżki. Już miał spytać
się o co chodzi, gdy z jaskiń zaczęły wychodzić
pierwsze potwory. Nikt nie lubił pająków, zwłaszcza on, lecz
czego nie robi się dla wyższych celów. W kocu nie mógł zostawić
swoich siostrzyczek samych.
Gdy duża część
kreatur zebrała się niedaleko z nich, Ces machnęła sprawnie
różdżką, co spowodowało zapalenie się pierwszej flary. jednak
potem wszystko wydarzyło się zbyt szybko, by ktokolwiek mógł
przewidzieć koniec tego wybryku. No może za wyjątkiem Cassiopei,
która z samozadowoleniem oglądała swoje dzieło.
Wszystkie pająki zaczęły uciekać wzdłuż ścieżki,
gonione coraz to kolejnymi flarami. Nie byłoby w tym nic dziwnego,
gdyby ścieżka nie prowadziła wprost na błonie, a jak się później
okazało, nawet do zamku.
Cała trójka, gdy
tylko mogła spoglądać na to dzieło z ziemi, ruszyła okrężną
drogą do zamku. Trudno było przeoczyć kilkanaście akromentul
kręcących się przy drzwiach zamku, a nawet na korytarzach. Bo
cóż, któż zapomniał przez "przypadek"
zamknąć drzwi.
- Długo to planowałaś? - spytał
w końcu Smok, gdy wspinali się po schodkach do
bocznych drzwi.
- My planowałyśmy - poprawiła go
Ces. - Marv specjalnie sprowokowała kilkoro naszych "ulubionych"
uczniów, a ja tylko zajęłam się sprawami technicznymi.
- To było... Sam nie wiem jak to
określić - wyznał chłopak.
- Było po prostu łatwe, nawet nazbyt.
W końcu kto mógłby nas pokonać - zaśmiała się
Marley.
- Jeśli ktokolwiek z nauczycieli dowie
się o tym...
- Proszę cię, Draco. nie znasz mnie?
Chyba powinieneś wiedzieć, że nie daję się zbyt szybko
wykryć.
- Tak, ale mimo wszystko...
- Nie zapeszaj - złajała go. - Od
dziś możesz do mnie mówić "Panno Idealna".
Blondyn jedynie
fuknął na jej słowa, choć po cichu musiał przyznać
rację. Nigdy nikt nie dowiedział się, kto wygonił pająki z
lasu, choć McGonagall miała oczywiście swoje podejrzenia. Co
więcej, przez tygodnie ludzie śmiali się na widok Weasleya, który
tak bardzo skompromitował się tamtej nocy. Nie było nic lepszego
od pogrążenia Ronalda i całej Złotej Trójcy."
Pani Potter
potrząsnęła delikatnie głową i zwróciła się do dyrektorki,
która spojrzała na nią podejrzliwie.
- Och te dzieci, powinny wiedzieć, że
na centaury nie zadziała siła, a jedynie...
Brunetka zamilkła
szybko widząc spojrzenie dawnej nauczycielki. Chyba lepiej było
pomilczeć choćby przez chwilę. W końcu robiła już
dużo o wiele gorszych rzeczy przez te wszystkie lata. Lecz
oczywiście Ces, nie mogła zamknąć się w tym momencie.
- Och, nie ma co narzekać,
przynajmniej nie wysadzili żadnej klasy, prawda? - zażartowała,
jednak widząc, że Minerwa chce już coś powiedzieć, dodała: - Bo
chyba to był najgorszy żart, którego nie rozwiązano. Przynajmniej
ja tak to pamiętam, lecz w tamtym okresie byłam tak zajęta...
- Snape, nadal sądzę, że to byłaś
ty i mimo wszystkich sprzecznych dowodów poniosłabyś karę. Masz
niebywałe szczęście, że Potter i Wertus za ciebie poręczyły,
gdyby nie to zapewne do końca szkoły odbywałabyś
szlaban - przypomniała starsza kobieta.
- No wie pani co? Ja przecież nic nie
zrobiłam, niewinna jestem...
- Ces.
Marv nie musiała
mówić dużo by uciszyć przyjaciółkę. Była Krukonka, na
szczęście dała sobie spokój, bo przecież powinna bronić
własnego honoru, choć może i nie była tak niewinna jak
obstawiała, jednak mimo wszystko nikt jej nie wydał. Choć wtedy
było blisko, tak bardzo blisko...
"Cassiopeia
Snape stała spokojnie w gabinecie dyrektorki wysłuchując jej
kolejnej tyrady. Dobrze wiedziała, że w tym momencie nie najlepszym
pomysłem byłoby przerwanie jej, trzeba po prostu poczekać na
dogodny moment. Zwłaszcza, że Marley ja zawsze stała tuż przy
niej. Razem jakoś wydostaną się z tej sytuacji, przecież
nie może być aż tak źle, prawda? Nie trafiłaby do
Ravenclawu, gdyby była idiotką. W końcu, gdy McGonagall
uspokoiła się na moment, Ces wykrzyczała:
- Ale to nie moja wina! Nie zrobiłam
tego!
- Czyżby, panno Black? A kto inny mógł
w nowy wysadzić klasę w lochach? I zatuszować to aż do rana? Nie
mówiąc już, że wybuch uszkodził sufit, przez to zapadła się
podłoga górnego pomieszczenia! Ktoś mógł zginąć! - zaczęła
na nowo krzyczeć.
- Ale ja mam alibi! Każdy to
potwierdzi! - upierała się nastolatka, myśląc nad dobrym
pretekstem.
- Och, tak? W takim razie gdzie byłaś?
- spytała Minerwa, pewna swego zwycięstwa.
- Ja...
- Spędziła noc u przyjaciela -
wtrąciła szybko Marley. - Chyba nie muszę tłumaczyć co
robili, a to nie jest zabronione.
Nauczycielka
zarumieniła się lekko, a Ces już czuła to zwycięstwo, jedynak
szybko zrzedła jej mina.
- Więc byłaś z nią całą noc u
tego "przyjaciela"? - dopytywała, wprawiając Gryfonką w
zakłopotanie.
- Nie, ja... Widziałam jak rano
wróciła i w jakim była stanie, w dodatku mówiła mi dokąd idzie
- próbowała się wybronić, jednak nie dawało to efektu.
- Więc nikt nie może potwierdzić,
tego co mówisz? Coś mi się wydaje, panno Snape, że tym razem nie
uda się pani mnie oszukać - powiedziała triumfalnie.
Ces zagryzła
delikatnie policzek od środka, aż w końcu wpadła
na pewien pomysł. To była jej ostatnia deska ratunku.
- Spędziłam noc z Croyance! -
wykrzyknęła w koncu.
Nauczycielka oraz
Marley spojrzały na nią dziwnie, choć ta druga szybko się
opanowała. W końcu musiała grać dalej swoją rolę.
McGonagall również szybko otrząsnęła się z szoku i spytała
poważnie:
- Czy potwierdzisz to przy swoim ojcu?
A co najważniejsze, czy panna Wertus to potwierdzi?
- Oczywiście - potwierdziła bez
zająknięcia Ces.
- Panno Malfoy, prosze przyprowadzić
profesora Snape'a! Ja tymczasem wyślę wiadomość do Croyance.
Nie minęło nawet
pięć minut, a Marv wróciła do gabinetu z podejrzliwym Severusem.
Domyślał się, że jego "córka" odpowiedzialna jest za
zniszczenia powstałe w lochach... A był pewien, ze lepiej nauczył
ja zacierać ślady.
- Minerwo. Cassiopeio. Mogę dowiedzieć
się, co tym razem się stało?
- Poczekajmy jeszcze na pannę Wertus,
jestem pewna, że ona także powinna być obecna przy tej rozmowie.
Ślizgonka pojawiła
się tuż po chwili i widząc zgromadzone towarzystwo, spięła
się lekko. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie na przyjaciółki, a
wiedziała, że przedstawienie zaczęło się już wcześniej bez
niej, a ona nie zna swej roli.
- Dobrze, że już jesteś, Croyance?
Nie byłam pewna czy odbierzesz wiadomość - zaczęła profesorka.
Czerwonowłosa
prychnęła w duchu, nie była idiotką, potrafiła jeszcze poradzić
sobie z patronusem. Ale skoro reszta jest grzeczna, ona też powinna.
- Naturalnie, pani profesor. Mogę
wiedzieć co tu robię?
- Ja także chciałbym się tego
dowiedzieć - wtrącił Mistrz Eliksirów.
- Chciałam zadać tylko jedno pytanie.
Gdzie spędziłaś noc? - spytała zbyt miło jak na nią.
Croy rozejrzała
się po twarzach zebranych, aż w koncu westchnęła i przyznała:
- Spedziłam ją z Cassie.
Severus nie zdążył
opanować zdziwionej miny.
- A co robiłyście? - dopytywała
lekko zbita z tropu Minerwa.
- Nie wiem jak to ująć, ale nie
wdając się w szczegóły... uprawiałyśmy seks. Chyba, że chce
pani szczegóły... - dodała niepewnie po chwili.
McGonagall zaniemówiła,
stojąc przed zgromadzonymi z otwartą buzią. Severus
z cierpiętniczą miną nachylił się bliżej córki.
- Co to ma być? - warknął.
- Wolisz wersję, że wysadziłam klasę
i nie potrafiłam zatuszować śladów, czy że sypiam z Croy? -
Ces uśmiechnęła się słodko.
Severus wyprostował
się i spojrzał ironicznie na Ślizgonkę.
- Witam w rodzinie, Croyance.
Do końca spotkanie
McGonagall nie odzywała się zbyt wiele i po chwili wypuściła całą
trójkę. Gdy tylko oddaliły się na bezpieczną odległość,
wybuchły śmiechem. Po twarzy Ces poleciało kilka łez, które
szybko wytarła.
- Nie wiem jak my to zrobiłyśmy -
przyznała, między napadami śmiechu.
- Podziękuj Marv, to dzięki niej
wiedziałam co mówić. Ty oczywiście nie dałaś żadnej wskazówki -
przyznała Ślizgonka, powoli uspakajając się.
- Starałam się! - krzyknęła Ces. -
Co poradzę, że ten mały smark jest w tym lepszy?
- Ej - oburzyła się dziewczyna,
jednak po chwili lekko uśmiechnęła. - Nie znoszę was.
We trzy po raz
kolejny wybuchły śmiechem i przytuliły się. Ciągle tkwiąc w
uścisku, można było dosłyszeć lekko zrezygnowany głos Croy:
- Czyli teraz raczej nici z randki z
tym nowym Krukonem z siódmej klasy...
Odpowiedział jej
tylko gromki śmiech."
Widząc nieznaczne
uśmieszki ze strony swych rozmówczyń, dyrektorka nie mogła
powstrzymać się od komentarza.
- Cokolwiek byście nie powiedziały i
tak wiem, że to wy za tym stoicie. Nikt inny nie byłby na tyle
głupi i na tyle odważny by to zrobić. Nawet Potter - podkreśliła,
jakby miało to największe znaczenie.
- Wiec schodzimy teraz z rozmową na
temat mojego męża i jego wybryków? - spytała Marley,
poprawiając się na krześle. - Jeśli tak, to
czeka nas dłuższa rozmowa.
- Nie, oczywiście, że nie. Chciałam
was zawiadomić o karze, dla Navi oraz Perseusa. Może nie jest ona
największa, ale są oni dopiero uczniami pierwszej oraz drugiej
klasy i postanowiłam ukarać ich tym samym systemem co ich
równolatków. Dlatego spędzą cztery weekendy z Hagridem z
lesie. Będą pracować tam przede wszystkim wieczorami,
jednak także w dzień. Zbieranie ziół, naprawa uszkodzeń,
pomoc przy zwierzętach. Gdyby byli starsi dostali by o wiele gorszą
karę, dlatego mam nadzieję, że dacie radę zając się Aurigą
oraz Marvolo. Jedynie Taurus nie brał w tym udziału, tego jestem
pewna. Jest już za dorosły na takie wybryki - powiedziała dumnie,
jednak widząc zdziwiony wzrok kobiet, dodała: - Był widziany całą
noc w bibliotece i może to potwierdzić klasa zaawansowana
Numerologii. Cała noc siedzieli nad jakimś równaniem.
Ces wybuchła
śmiechem nie mogąc się powstrzymać. Tak, jedynie to
mogło przekonać dyrektorkę, że Ślizgon nic nie zrobił.
Potwierdzenie grupy ludzi trudno obalić.
- Zajmiemy się resztą dzieci, nie
powinny robić tego nigdy więcej - zapewniła pani Potter.
- Dobrze, że w swoich
działaniach są tak samo nieudolni jak Potter. Gdyby miały
wasze zacięcie... Nie chciałabym mieć ich wszystkich pod
jednym dachem w szkole - przyznała Minerwa, uśmiechając się
lekko.
Uśmiech jednak
szybko spełzł jej z ust, gdy tylko w oddali rozległ się wybuch.
Trzy kobiety spojrzały po sobie, ale to McGonagall pierwsza
zerwała się na równe nogi. Zaraz po niej wstały Ces i
Marv, niepewne co mają zrobić.
- Chyba będę musiała sprawdzić
co się stało - przyznała dyrektorka,
kierując się w stronę drzwi. - Mam nadzieję, że udało nam się omówić każdy aspekt tego zdarzenia i wszystko
jest już jasne. Nie chciałabym wzywać was po raz
kolejny.
- Rozumiemy, pani profesor. - Marley
uśmiechnęła się lekko i także ruszyła w stronę drzwi.
- Dziękujemy, że była pani tak wyrozumiała.
Pani Potter
wiedziała, że coś jest nie tak, gdy tylko ujrzała uśmieszek
swojej towarzyszki. Wolała ewakuować się z pomieszczenia jak
najszybciej.
- Do wiedzenia, pani dyrektor - rzuciły
jeszcze obie, szybko oddalając się od gobelinu.
Dopiero, gdy były
na ścieżce wiodącej ku bramie, Marv spojrzała na Ces.
- Coś ty zrobiła? - szepnęła,
niepewna czy chce poznać odpowiedź.
- Och, nic takiego. Małe zamieszanie
na boisku. - Machnęła ręką w stronę błoni.
Kobieta spojrzała
we wskazanym kierunku i roześmiała się. Po chwili dołączyła do
niej panna Snape. Czyż widok biegnącej McGonagall nie jest wprost
komiczny? Zwłaszcza, że czeka ją trochę sprzątania, gdyż z
oddali było widać dym unoszący się znad boiska. A
krater tam powstały miał dobre kilka metrów.
Rada na przyszłość,
nie wkurzaj, ani nie zanudzaj panny Snape. To nigdy nie kończy się
dobrze, zwłaszcza jeśli koło niej jest pani Potter.